W moim domu rodzinnym zawsze były obecne kwiaty,
jednak w okresie nastoletnim wydawały mi się one totalnie zbędne,
pewnie jak dla większości z nas w okresie dojrzewania, ot badyle w
ziemi. Kiedy już byłam starsza nadal nie pałałam do nich miłością ale
akceptowałam, szanowałam, kropka. Pewnego dnia od cudownej kobiety poznanej w pracy dostałam
szczepkę juki ogrodowej - oddałam ją mamie no bo co ja bym z nią
zrobiła, mama się nią zajęła i do dzisiaj rozrasta się jak szalona po całym ogrodzie. Od tej samej Pani
otrzymałam odnóżķę hoji (hoya), zrobiłam dokładnie tak samo jak w przypadku poprzedniej rośliny - oddałam mamie, żeby się nią zajęła. Dzisiaj jest to kwiat który żyje swoim życiem i ma się bardzo dobrze na parapecie mojego dawnego pokoju. Nie
zabrałam go ze sobą podczas przeprowadzki do swojego nowego mieszkania bo tam
mu dobrze i niech tak zostanie. Podobno hoja nie jest okazem, który
zawsze kwitnie i przybiera piękne pąki, nas jednak zaskakuje i ciągle pięknie wydala majestatyczne owoce i nowe
łodyżki. Nie mam co prawda kontaktu z ową Panią, ale muszę
przyznać, że do dzisiaj ją miło wspominam, wydaje mi się, że te odnóżki dała mi naprawdę od serca i to dlatego tak pięknie się przyjęły.
Moim pierwszym zakupionym, za własne pieniądze kwiatem był skrzydłokwiat, pamiętam ten dzień
kiedy postanowiłam zmienić swoje życie i przemeblować swój dawny pokój.
Akurat zakończyła się moja wielka (jak sądziłam!) miłość, facet mnie rzucił - czas było wrócić do domu z
podkulonym ogonem więc zmian nie było końca. Jako dwudziestoparolatka
nie miałam jeszcze pojęcia jak zajmować się kwiatami. Pojechałam do
Castoramy i Jyska, kupiłam rzeczy do nowego pokoju, skierowałam się na dział ogrodniczy i zobaczyłam
sporawego kwiatka o rozłożystych liściach z czymś białym na środku. Decyzja była szybka, biorę.
Odszukałam informacje na jego temat i jakoś poszło, kwiat był niewymagający
więc sobie żył po swojemu, kiedy sobie przypomniałam podlewałam a wierzcie mi, zdarzało mi się zapomnieć. Przeżywał ze mną wszystko, czasem do niego gadałam jak
kolejny dupek mnie wkurzył albo zostawił - i tak dotrwał do mojego
małżeństwa. Po ślubie wzięłam go do siebie i tam niestety...umarł.
Czasem sobie myślę, że to był taki kwiat przejściowy, symbol mojej przeszłości. Był ze mną
kiedy miałam słabszy okres w
życiu, rozterki i wątpliwości, milion myśli na minute...
Prawdziwą miłość do kwiatów odkryłam niedawno, po 30stce. Kiedy zabiłam
swojego pierwszego kwiatka "symbol przeszłości", postanowiłam ze już więcej nie oleje tak kwiatów. I teraz mam piękną, mini kolekcje! Zaczęłam oczywiście od skrzydłokwiatu, na znak utraconego poprzednika! Potem nabyłam wraz z mężem jukę, przyszedł też czas na słynnego zamiokulkasa a potem już
poleciała fala: senecio, peperomia, sansewieria w rożnych odmianach,
ukochałam sobie pilea czyli popularnego pieniążka a i w planach jest cała masa. Gdzie bym nie była, w
jakim domu. - zawsze szukam roślin i jakby tu podkraść szczepkę.
Zaczęłam bawić się w ukorzenianie różnymi metodami, godzinami czytam o
moim roślinach i szukam nowych do swojej kolekcji. Najbardziej kocham te
mniejsze okazy, które dzięki mojej trosce i zaangażowaniu rosną,
rozwijają się i są takie moje, wyhodowane. Być możne to chwilowe jak
wiele rzeczy w moim życiu a być może to początek pięknej historii i pasji. Kto
wie.
M.
wtorek, 5 maja 2020
Cztery lata, jak jeden dzień
Dzień dobry,
Ile to juz lat? Aż cztery lata mnie tu nie było! Sama nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał, niepostrzeżenie wręcz. U mnie bardzo dużo się zmieniło, dotychczasowej mnie już dawno nie ma, schowała się głęboko i chyba nie chce wyjść. Poczułam ostatnio ogromną chęć pisania, ale takiego rzeczywistego - na papierze. Założyłam dziennik, swego rodzaju pamiętnik w którym zapisuję swoje przemyślenia i układam swoje myśli, które aktualnie mają jakiś spory bałagan.
Rok temu, prawie rok temu wyszłam za mąż. Mężem moim został mój znajomy z czasów licealnych. Niespodzianka nawet jak dla mnie! Mieszkamy w niedużym mieszkaniu zakupionym jeszcze na chwilę przed ślubem, żyjemy trochę beztrosko bez dzieci, z dnia na dzień. Za mną pasmo przygód, pomyłek, przeszkód ale chwil szczęścia i radości. Jestem w tym punkcie swojego życia, o którym marzyłam już od dawna.
Zaczynając tu pisać miałam zaledwie 26 lat. Obecnie dobijam do 32! O zgrozo! Od mojego pierwszego wpisu wszystko się zmieniło.
Nie wiem na jak długo wróciłam, być może na chwilę, ale jestem, witam się z Wami pełna energii i determinacji.
W Polsce panuje koronawirus, u mnie gonitwa myśli.
Wrócę.
M.
Ile to juz lat? Aż cztery lata mnie tu nie było! Sama nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał, niepostrzeżenie wręcz. U mnie bardzo dużo się zmieniło, dotychczasowej mnie już dawno nie ma, schowała się głęboko i chyba nie chce wyjść. Poczułam ostatnio ogromną chęć pisania, ale takiego rzeczywistego - na papierze. Założyłam dziennik, swego rodzaju pamiętnik w którym zapisuję swoje przemyślenia i układam swoje myśli, które aktualnie mają jakiś spory bałagan.
Rok temu, prawie rok temu wyszłam za mąż. Mężem moim został mój znajomy z czasów licealnych. Niespodzianka nawet jak dla mnie! Mieszkamy w niedużym mieszkaniu zakupionym jeszcze na chwilę przed ślubem, żyjemy trochę beztrosko bez dzieci, z dnia na dzień. Za mną pasmo przygód, pomyłek, przeszkód ale chwil szczęścia i radości. Jestem w tym punkcie swojego życia, o którym marzyłam już od dawna.
Zaczynając tu pisać miałam zaledwie 26 lat. Obecnie dobijam do 32! O zgrozo! Od mojego pierwszego wpisu wszystko się zmieniło.
Nie wiem na jak długo wróciłam, być może na chwilę, ale jestem, witam się z Wami pełna energii i determinacji.
W Polsce panuje koronawirus, u mnie gonitwa myśli.
Wrócę.
M.
Subskrybuj:
Posty (Atom)