wtorek, 5 maja 2020

O roślinach słów kilka

W moim domu rodzinnym zawsze były obecne kwiaty, jednak w okresie nastoletnim wydawały mi się one totalnie zbędne, pewnie jak dla większości z nas w okresie dojrzewania, ot badyle w ziemi. Kiedy już byłam starsza nadal nie pałałam do nich miłością ale akceptowałam, szanowałam, kropka. Pewnego dnia od cudownej kobiety poznanej w pracy dostałam szczepkę juki ogrodowej - oddałam ją mamie no bo co ja bym z nią zrobiła, mama się nią zajęła i do dzisiaj rozrasta się jak szalona po całym ogrodzie. Od tej samej Pani otrzymałam odnóżķę hoji (hoya), zrobiłam dokładnie tak samo jak w przypadku poprzedniej rośliny - oddałam mamie, żeby się nią zajęła. Dzisiaj jest to kwiat który żyje swoim życiem i ma się bardzo dobrze na parapecie mojego dawnego pokoju. Nie zabrałam go ze sobą podczas przeprowadzki do swojego nowego mieszkania bo tam mu dobrze i niech tak zostanie. Podobno hoja nie jest okazem, który zawsze kwitnie i przybiera piękne pąki, nas jednak zaskakuje i ciągle pięknie wydala majestatyczne owoce i nowe łodyżki. Nie mam  co prawda kontaktu z ową Panią, ale muszę przyznać, że do dzisiaj ją miło wspominam, wydaje mi się, że te odnóżki dała mi naprawdę od serca i to dlatego tak pięknie się przyjęły.

Moim pierwszym zakupionym, za własne pieniądze kwiatem był skrzydłokwiat, pamiętam ten dzień kiedy postanowiłam zmienić swoje życie i przemeblować swój dawny pokój. Akurat zakończyła się moja wielka (jak sądziłam!) miłość, facet mnie rzucił - czas było wrócić do domu z podkulonym ogonem więc zmian nie było końca. Jako dwudziestoparolatka nie miałam jeszcze pojęcia jak zajmować się kwiatami. Pojechałam do Castoramy i Jyska, kupiłam rzeczy do nowego pokoju, skierowałam się na dział ogrodniczy i zobaczyłam sporawego kwiatka o rozłożystych liściach z czymś białym na środku. Decyzja była szybka, biorę. Odszukałam informacje na jego temat i jakoś poszło, kwiat był niewymagający więc sobie żył po swojemu, kiedy sobie przypomniałam podlewałam a wierzcie mi, zdarzało mi się zapomnieć. Przeżywał ze mną wszystko, czasem do niego gadałam jak kolejny dupek mnie wkurzył albo zostawił - i tak dotrwał do mojego małżeństwa. Po ślubie wzięłam go do siebie i tam niestety...umarł. Czasem sobie myślę, że to był taki kwiat przejściowy, symbol mojej przeszłości. Był ze mną kiedy miałam słabszy okres w życiu, rozterki i wątpliwości, milion myśli na minute...

Prawdziwą miłość do kwiatów odkryłam niedawno, po 30stce. Kiedy zabiłam swojego pierwszego kwiatka "symbol przeszłości", postanowiłam ze już więcej nie oleje tak kwiatów. I teraz mam piękną, mini kolekcje! Zaczęłam oczywiście od skrzydłokwiatu, na znak utraconego poprzednika! Potem nabyłam wraz z mężem jukę, przyszedł też czas na słynnego zamiokulkasa a potem już poleciała fala: senecio, peperomia, sansewieria w rożnych odmianach, ukochałam sobie pilea czyli popularnego pieniążka a i w planach jest cała masa. Gdzie bym nie była, w jakim domu. - zawsze szukam roślin i jakby tu podkraść szczepkę. Zaczęłam bawić się w ukorzenianie różnymi metodami, godzinami czytam o moim roślinach i szukam nowych do swojej kolekcji. Najbardziej kocham te mniejsze okazy, które dzięki mojej trosce i zaangażowaniu rosną, rozwijają się i są takie moje, wyhodowane. Być możne to chwilowe jak wiele rzeczy w moim życiu a być może to początek pięknej historii i pasji. Kto wie.

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz