wtorek, 5 maja 2020

O roślinach słów kilka

W moim domu rodzinnym zawsze były obecne kwiaty, jednak w okresie nastoletnim wydawały mi się one totalnie zbędne, pewnie jak dla większości z nas w okresie dojrzewania, ot badyle w ziemi. Kiedy już byłam starsza nadal nie pałałam do nich miłością ale akceptowałam, szanowałam, kropka. Pewnego dnia od cudownej kobiety poznanej w pracy dostałam szczepkę juki ogrodowej - oddałam ją mamie no bo co ja bym z nią zrobiła, mama się nią zajęła i do dzisiaj rozrasta się jak szalona po całym ogrodzie. Od tej samej Pani otrzymałam odnóżķę hoji (hoya), zrobiłam dokładnie tak samo jak w przypadku poprzedniej rośliny - oddałam mamie, żeby się nią zajęła. Dzisiaj jest to kwiat który żyje swoim życiem i ma się bardzo dobrze na parapecie mojego dawnego pokoju. Nie zabrałam go ze sobą podczas przeprowadzki do swojego nowego mieszkania bo tam mu dobrze i niech tak zostanie. Podobno hoja nie jest okazem, który zawsze kwitnie i przybiera piękne pąki, nas jednak zaskakuje i ciągle pięknie wydala majestatyczne owoce i nowe łodyżki. Nie mam  co prawda kontaktu z ową Panią, ale muszę przyznać, że do dzisiaj ją miło wspominam, wydaje mi się, że te odnóżki dała mi naprawdę od serca i to dlatego tak pięknie się przyjęły.

Moim pierwszym zakupionym, za własne pieniądze kwiatem był skrzydłokwiat, pamiętam ten dzień kiedy postanowiłam zmienić swoje życie i przemeblować swój dawny pokój. Akurat zakończyła się moja wielka (jak sądziłam!) miłość, facet mnie rzucił - czas było wrócić do domu z podkulonym ogonem więc zmian nie było końca. Jako dwudziestoparolatka nie miałam jeszcze pojęcia jak zajmować się kwiatami. Pojechałam do Castoramy i Jyska, kupiłam rzeczy do nowego pokoju, skierowałam się na dział ogrodniczy i zobaczyłam sporawego kwiatka o rozłożystych liściach z czymś białym na środku. Decyzja była szybka, biorę. Odszukałam informacje na jego temat i jakoś poszło, kwiat był niewymagający więc sobie żył po swojemu, kiedy sobie przypomniałam podlewałam a wierzcie mi, zdarzało mi się zapomnieć. Przeżywał ze mną wszystko, czasem do niego gadałam jak kolejny dupek mnie wkurzył albo zostawił - i tak dotrwał do mojego małżeństwa. Po ślubie wzięłam go do siebie i tam niestety...umarł. Czasem sobie myślę, że to był taki kwiat przejściowy, symbol mojej przeszłości. Był ze mną kiedy miałam słabszy okres w życiu, rozterki i wątpliwości, milion myśli na minute...

Prawdziwą miłość do kwiatów odkryłam niedawno, po 30stce. Kiedy zabiłam swojego pierwszego kwiatka "symbol przeszłości", postanowiłam ze już więcej nie oleje tak kwiatów. I teraz mam piękną, mini kolekcje! Zaczęłam oczywiście od skrzydłokwiatu, na znak utraconego poprzednika! Potem nabyłam wraz z mężem jukę, przyszedł też czas na słynnego zamiokulkasa a potem już poleciała fala: senecio, peperomia, sansewieria w rożnych odmianach, ukochałam sobie pilea czyli popularnego pieniążka a i w planach jest cała masa. Gdzie bym nie była, w jakim domu. - zawsze szukam roślin i jakby tu podkraść szczepkę. Zaczęłam bawić się w ukorzenianie różnymi metodami, godzinami czytam o moim roślinach i szukam nowych do swojej kolekcji. Najbardziej kocham te mniejsze okazy, które dzięki mojej trosce i zaangażowaniu rosną, rozwijają się i są takie moje, wyhodowane. Być możne to chwilowe jak wiele rzeczy w moim życiu a być może to początek pięknej historii i pasji. Kto wie.

M.

Cztery lata, jak jeden dzień

Dzień dobry,

Ile to juz lat? Aż cztery lata mnie tu nie było! Sama nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał, niepostrzeżenie wręcz. U mnie bardzo dużo się zmieniło, dotychczasowej mnie już dawno nie ma, schowała się głęboko i chyba nie chce wyjść. Poczułam ostatnio ogromną chęć pisania, ale takiego rzeczywistego - na papierze. Założyłam dziennik, swego rodzaju pamiętnik w którym zapisuję swoje przemyślenia i układam swoje myśli, które aktualnie mają jakiś spory bałagan.

Rok temu, prawie rok temu wyszłam za mąż. Mężem moim został mój znajomy z czasów licealnych. Niespodzianka nawet jak dla mnie! Mieszkamy w niedużym mieszkaniu zakupionym jeszcze na chwilę przed ślubem, żyjemy trochę beztrosko bez dzieci, z dnia na dzień. Za mną pasmo przygód, pomyłek, przeszkód ale chwil szczęścia i radości. Jestem w tym punkcie swojego życia, o którym marzyłam już od dawna.

Zaczynając tu pisać miałam zaledwie 26 lat. Obecnie dobijam do 32! O zgrozo! Od mojego pierwszego wpisu wszystko się zmieniło.

Nie wiem na jak długo wróciłam, być może na chwilę, ale jestem, witam się z Wami pełna energii i determinacji.

W Polsce panuje koronawirus, u mnie gonitwa myśli.
Wrócę.

M.

środa, 18 maja 2016

Zakochać się w prostocie, czyli doceń jakość a nie ilość

Im jestem starsza, tym bardziej jestem przekonana, że liczą się proste i zwykłe rzeczy. Nie kasa, tylko miłość, rodzina. Że każdy poranek to nowy początek. Że można porozmawiać bez kłamstw, tarcz, szóstych znaczeń, drugiego dna, czytania miedzy wierszami tylko mówic dokładnie to, co myślimy. Że stary mercedes może dać tyle radochy co Ferrari. Że można siedzieć pod drzewem, pić tanie wino, jeść kurczaka palcami i być bardziej szczęśliwym i pełnym, niż jedząc wytworne danie w jakiejś skandynawskiej restauracji siedząc na rustykalnych siedzeniach udających, że coś w zyciu przeszły. Sztuczne rysy, sztuczne plamy, dziury zrobione fabrycznie.

Ostatnie wydarzenia w moim życiu, pokazały, że to co przyziemne jest więcej warte niż całe skarby świata. Jest to gest drugiego człowieka, uśmiech mamy kiedy dostaje kwiatka, wspólny śmiech, trzymanie za rękę, szeptanie, że się tęskniło i że ktoś o nas myśli. Niektórzy nas nie zrozumieją, niektórzy mogą nawet wyśmiać a inni tolerować ale każdy z nas ma swoje marzenia które chce realizować. Ważne aby się nie poddawać i być do końca aż po czubek nosa sobą!

Bywam coraz częściej na łonie natury i unikam wielkich eventów, spotkań na mieście, życia w biegu. Mam więcej czasu dla siebie wieczorami, wsłuchuje się w śpiew ptaków i to jest moja ulubiona muzyka na chwilę obecną. Jak gdzieś pędzę, zawsze staram się zatrzymać na moment jak zobaczę piękny widok, zielony soczysty las, szeroką łąkę która kipi od koloru mleczów, może to być zachód słońca a może to być deszcz i jego zapach.

Chyba zaczyna się układać. Zaczyna mi się chcieć.
Mam dla kogo.


poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Docenisz jak stracisz, czyli jak być szczęślwym zanim świat przestanie istnieć.


Bądźmy odkrywcami życia, a nie jego wyrobnikami. Nie szukajmy kogoś, kto urządzi nam życie, zróbmy to SAME! Najgorsze jest absolutne zamknięcie się we własnym świecie i w przestrzeni miałkich rozrywek, jak seriale telewizyjne czy czytanie romansów. Ważne, aby dzień był wypełniony dawaniem czegoś, aktywnością, a nie oczekiwaniem, że coś się wydarzy.

Im jestem starsza, tym bardziej jestem przekonana, że liczą się proste i zwykłe rzeczy. Nie kasa, tylko miłość. Że każdy poranek to nowy początek. Że można porozmawiać bez kłamstw, tarcz, szóstych znaczeń, drugiego dna, czytania miedzy wierszami tylko mówić dokładnie to, co myślimy. Że stary mercedes może dać tyle radochy co Ferrari. Że można siedzieć pod drzewem, pić tanie wino, jeść kurczaka palcami i być bardziej szczęśliwym i pełnym, niż jedząc wytworne danie w jakiejś skandynawskiej restauracji siedząc na rustykalnych siedzeniach udających, że coś w życiu przeszły. Sztuczne rysy, sztuczne plamy, dziury zrobione fabrycznie.

Nie można udawać życia. Żyć jakby nic się nie stało. To co za nami jest naszą lekcją na całe życie i chcąc nie chcąc będzie miało to swoje przełożenie na przyszłość. Każda decyzja podjęta dzisiaj i w tej chwili może zaważyć na całym naszym życiu a często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ważne, żeby się nie zamykać no coś nowego i innego, bo nigdy nie wiesz czy po drugiej stronie jest lepiej czy gorzej. Wygodny fotel i ciepłe kapcie dają komfort ale do niczego nas nie prowadzą, podjęcie wyzwania i krok do przodu pozwoli nam osiągnąć to czego chcemy.

Zdarza się Wam, ze ktoś się do Was uśmiecha na ulicy? Jak wtedy reagujecie? Ile razy spuściliście głowę lub przyśpieszyliście kroku nie wiedząc co zrobić? To naturalny odruch. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do ludzkiej wdzięczności, dobroci i bezinteresowności. Dlaczego kiedy ktoś nam daje prezent bez okazji jest nam głupio, kiedy uśmiechamy się do obcego człowieka ten nie wie co ze sobą zrobić, kiedy w sklepie zamiast szeptać pod nosem mówimy głośno i doniośle 'dzień dobry' lub 'dziękuję' ludzie patrzą na nas jak na wariatów. Doceńmy drugiego człowieka i to kim jest, ile dla nas robi i ile wysiłku wkłada w coś pozornie małego. Z małych rzeczy tworzy się te wielkie.

Kiedy starsza Pani podchodzi pytając o godzinę, odpowiadasz jej szybko i odchodzisz. Na to ona Cię przeprasza, ze w ogóle zawróciła Ci głowę. Odchodzisz. Otwierasz swój samochód i siadasz wygodnie szykując się do jazdy. Słońce daj Ci w twarz. Patrzysz we wsteczne lusterka i widzisz jej białą głowę idąca z psem obok a w ręku trzyma laskę. Idzie w Twoja stronę. Nie wiesz czy masz ruszyć, zwiewać, czekać, zamykać się. W głowie zaczyna Ci się kręcić i co teraz zrobi? Otwierasz szybę i patrzysz jej w oczy a ona się uśmiecha do Ciebie najszczerzej jak potrafi i mówi cos o młodzieży i że bez nas nie ma życia... że tylko młodzi są coś warci. Odjeżdżasz i zdajesz sobie sprawę, że właśnie chciałaś się zabarykadować przed BABCIĄ ! Dlaczego? Bo uprzejmość i empatia nie jest w cenie jak widać. Boimy się tego i nie wiemy jak się zachować.

Cóż. Uśmiechajmy się!
Może jutro ktoś zakocha się w Twoim uśmiechu?
________________________________________

Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje. ks. Jan Kaczkowski

czwartek, 26 listopada 2015

Ocalić od zapomnienia. Historia małżeństwa Józefa i Marianny Drogoszów.

Znamy już wiele historii jednego zdjęcia, które kryją za sobą tajemnice, wspomnienia i uczucia. Adam Gryczyński z Nowohuckiego Centrum Kultury postawił przed sobą kilka lat temu prosty cel – ocalić od zapomnienia historie zwykłych niezwykłych ludzi. Oto jedna z nich. Przedstawia losy małżeństwa Józefa i Marianny Drogoszów z Czałczyna.

Oto, jak Gryczyński opisuje ich losy: "Józef i Marianna znali się od dziecka. Razem bawili się, uczyli w szkole, paśli gęsi i krowy za wsią etc. Kiedy dorośli, zapałali do siebie miłością wielką i namiętną, lecz nie dane było im się nią cieszyć, ponieważ rodzice Józefa, dosyć bogaci jak na przedwojenne czasy, kategorycznie nie zgadzali się na ślub syna z piękną, mądrą, lecz biedną Marianną.

Młodzi przez 10 lat spotykali się za wsią ukradkiem, zawsze w największej tajemnicy przed swoimi rodzinami. Po pewnym czasie przyszło na świat ich nieślubne dziecko, które wkrótce po urodzeniu zmarło.

- Skoro zmarło, to nie musisz się już żenić z Marianną, poszukaj sobie innej! - rzekli rodzice do Józefa. Młodzi pomimo tego nieszczęścia jeszcze bardziej związali się ze sobą, wszystkim na przekór.

W 1935 roku na Wielkanoc w pobliskim Łopusznie Józef podszedł tuż po mszy w kościele do księdza kanonika, aby wyjawić mu swój problem z ożenkiem. - A ile ty masz lat, synku? - zapytał ksiądz dobrodziej. - Trzydzieści - odparł Józef, a ksiądz na to: - Więc już nie musisz się pytać rodziców o zgodę. Przyjdźcie, to udzielę wam ślubu. Gdzie twoja wybranka? - Stoi za drzwiami zakrystii. - To ją wprowadź i znajdź świadków - polecił kanonik. Uradowany Józef wybiegł na rynek, sprowadził dwóch przypadkowych świadków i ksiądz udzielił młodej parze ślubu, po czym małżonkowie spokojnie rozeszli się do swoich domów, każde z osobna nikomu nic o ślubie nie wspominając.

Pewna kumoszka doniosła jednak niebawem o tym wydarzeniu rodzicom Józefa, mówiąc: A wiecie, że Józek się właśnie ożenił? I wówczas, po chwili zdumienia... nałapano kur, kaczek, gęsi, nagotowano grochu z kapustą i ziemniaków, posłano do karczmy znajomego Żyda po gorzałkę, wysłano bryczkę po matkę i brata Marianny (jej ojciec już wtedy nie żył), a następnie po kapelę! Wyprawiono niespodziewane, lecz huczne wesele, na którym bawiła się cała wieś.

Później młodzi wybudowali skromny domek, lecz wkrótce nadeszła wojna. A wraz z nią klęska wrześniowa, podczas której Józef cudem uniknął śmierci. Otrzymał kartę mobilizacyjną do Przemyśla, ale zanim dotarł na miejsce, to byli tam już Niemcy. Z trudem przedarł się z powrotem do rodzinnej wioski. Nastał czas hitlerowskiej okupacji, okres biedy i nieustannego strachu o życie własne i swoich bliskich. A tuż po nim komunistyczny totalitaryzm sowiecki...

Józef i Marianna mimo odium zła, które na nich spadło, żyli z sobą szczęśliwie, choć dni i lata mieli wypełnione ciężką pracą w gospodarstwie domowym i na roli. Dzieci własnych, prócz tego, które zmarło przed wojną, już potem nie mieli, ale za to ofiarnie pomagali w wychowaniu licznej gromadki dzieci nieżyjącego brata Józefa.

Kiedy spytałem Józefa o jego receptę na długowieczność i świetną kondycję, odparł, że jest to zasługa odpowiedniej diety. Codziennie rano wypijał szklankę zaparzonego siemienia lnianego, spożywał marynowany czosnek i cebulę, a wieczorem kieliszek nalewki ziołowej własnej roboty. Dodam, że widziałem go jadącego rowerem, gdy miał już ponad 95 lat. Wprawiło mnie to niemal w osłupienie, bo radził sobie, jak na swój wiek - znakomicie. Prócz tego miał doskonałą pamięć i wzrok. Bez okularów czytał "Zielony Sztandar", po który udawał się rowerem do miasteczka nawet zimą.

Za kilka ofiarowanych mu pamiątkowych zdjęć, wykonanych podczas naszego wcześniejszego spotkania, chciał koniecznie zapłacić aż 50 zł. Długo przekonywałem go, aby tego zaniechał. Małżonkowie do końca życia byli pełni humoru i cnót wszelakich.

Po ich śmierci rozmawiałem z ludźmi, którzy zachowali o nich jak najlepsze wspomnienia. Marianna zmarła tuż przed Wielkanocą 2002 roku w wieku 96 lat. W dniu jej pogrzebu padał deszcz ze śniegiem, wiał porywisty wiatr. Józefowi z trudem wyperswadowano, by nie odprowadzał żony na cmentarz, bo jeszcze złapie jakieś zapalenie.

Opowiadano mi, że w dniu pogrzebu Marianny, kiedy rodzina i sąsiedzi odmawiali w domu różaniec przy jej zwłokach, Józef wszedł tam z zewnątrz, położył się obok w kuchni w poprzek stojącego tam łóżka i opierając się plecami o ścianę, z całej siły prasnął czapką o podłogę, aż wzbił się kurz. Zdecydowanym, silnym głosem rzekł: "dziś ją, a za tydzień mnie pochowacie".

Mariannę złożono w mogile w sobotę, a w Poniedziałek Wielkanocny wystraszona jego słowami rodzina posłała po doktora Germana do Łopuszna (woj. świętokrzyskie), by przebadał Józefa. Okazało się, że poza osłabieniem i rozbiciem przeżyciami nic mu szczególnie nie dolega. Dostał więc tylko zastrzyk na wzmocnienie i witaminy.

Przez kolejne dni Józef prawie z nikim nie rozmawiał, zamknął się w sobie, ale nadal był sprawny fizycznie. Przechadzał się bez celu po podwórku i dużo rozmyślał. W czwartkowy wieczór po Wielkanocy nazbierał gałązek, usmażył sobie ulubioną jajecznicę i położył się spać. Rankiem następnego dnia o 4:30, gdy Andrzej, syn jego bratanka, wychodząc do pracy, zaglądnął do niego, to Józef spał jeszcze, oddychając spokojnie przez sen. Gdy pół godziny później ktoś z rodziny zajrzał tam znów - Józef już nie żył. Zabiła go zgryzota po śmierci ukochanej, której ślubował miłość…

I chociaż historia małżeństwa Józefa i Marianny już jakiś czas temu ujrzała światło dzienne za sprawą Adama Gryczyńskiego, to w dalszym ciągu wzrusza i chwyta za serce.
 

(DK)
onet.pl
 
________________________________________________________________________
-ada: Czuję się tak, jakby to, co normalne, w tym zwariowanym świecie było jakimś obiektem muzealnym. To tak, jak filmach sf, w których ludzie nie widzieli nigdy trawy, nie czuli miłości i nie jedli sałaty. Tak się zachowujemy, czytając o miłości i małżeństwie aż po grób. To było przecież normalne małżeństwo. To nasze współczesne związki nie są normalne i trudno mówić czasem w ogóle o małżeństwie. To raczej układy finansowo-logistyczne. Całe życie marzyłam o takim małżeństwie i rodzinie, ale niestety, na siłę zostałam rozwódką, kobietą wyzwoloną, obecnie w wolnym związku, wcześniej samotną matką, z kilkoma fakultetami, robiącą karierę, obecnie z domem, samochodem, psem, kredytem, psychologiem i rzekomo szczęśliwym życiem, bo dostatnim finansowo. Oddałabym to wszystko za możliwość małżeństwa, rodziny z tym, którego pokochałam taką miłością, jak w tym tekście.    
_________________________________________________________________________
 
 
Ryczę. 
lot of love,
M.
 

wtorek, 12 maja 2015

Pomiędzy byciem a życiem, czyli korzystaj z każdej chwili...

     Bądźmy odkrywcami życia, a nie jego wyrobnikami! Nie szukajmy kogoś, kto urządzi nam życie, zróbmy to SAME! Najgorsze jest absolutne zamknięcie się we własnym świecie i w przestrzeni miałkich rozrywek, jak seriale telewizyjne czy czytanie romansów. Ważne, aby dzień był wypełniony dawaniem czegoś, aktywnością, a nie oczekiwaniem, że coś się wydarzy...

Każdego ranka otrzymujesz dwadzieścia cztery złote godziny. To jedna z niewielu rzeczy na świecie, które dostaje się za darmo. Za wszystkie pieniądze świata nie można kupić ani jednej dodatkowej godziny. Co zrobisz z bezcennym skarbem? Pamiętaj, że musisz go wykorzystać, bo dostajesz go tylko raz. Jeśli zmarnujesz te dwadzieścia cztery godziny, nic i nikt nie odda ci ich z powrotem.

Pamiętaj także, że należy mądrze dobierać znajomości. Nie ponaglać miłości. Nie pozwalać, by samotność wrzucała nas w objęcia tych, co nie są „naszą bajką”. Należy zakochiwać się wtedy, gdy jesteśmy na to gotowi, a nie wtedy, gdy czujemy się samotni. Na dobrą znajomość warto trochę poczekać...


Lot of love,
M.



czwartek, 9 kwietnia 2015

Akcja organizacja, czyli ułatw sobie życie na wiosnę

      Razem z wiosną coraz częściej motywujemy się do działań do których nie mamy cierpliwości jesienią czy tez zimą. Wchodzi w nas pewna energia, która pozwala nam na ożywienie się i postawienie skutecznie na nogi. Odrzucamy ciężkie kurtki i czujemy się lżej a i wstawanie jest jakby mnie bolesne. Osobiście od dwóch dni czuje się znacznie lepiej i mam nadzieje, że to koniec mojego przesilenia wiosennego bo wierzcie mi, nie mogłam sobie ze sobą poradzić.

Cera absolutnie zmieniła sie na gorsze a nie zmieniałam ostatnio kosmetyków, czułam się ospała, wstawanie sprawiało mi trudności, jadłam bo jeść trzeba ale robiłam to bezmyślnie nie czując smaku a czasem apetytu, ale jadłam i to jest błędne koło. Wracając do domu najczęściej zasiadałam przed komputerem, z kubkiem herbaty i pracowałam nad różnymi projektami a moim jedynym ruchem był spacer z pracy do domu. Postanowiłam, że po świętach to się zmieni i już poczyniłam pierwsze kroki. Oto moje DZIESIĘĆ punktów motywacyjnych na wiosnę! Buduję siebie!



1. NIE ZAMYKAJ SIĘ NA ŚWIAT:
Największą zmianą mojego życia jest poniekąd odcięcie się do wielkomiejskiego życia. Dotąd mieszkałam w Warszawie i wszystkie dogodności miałam pod nosem, czyli tzw. ''pochłaniacze czasu''. Niby wszystko w porządku, ludzie w moim wieku tak własnie spędzają czas, jednak ja nie chciałam tak żyć. Odkąd mieszkam tu, pod Warszawą mam więcej czasu dla znajomych, nie pędzę bez sensu, nie szukam bez celu wyjścia jak spędzić wolny wieczór. Idę na spacer, na rower, na basen, sama lub ze znajomymi. Nauczyłam się czerpać radość z przebywania we własnym towarzystwie, i bardziej doceniam ludzi wokół mnie.

2. ZNAJDŹ DLA SIEBIE 30 MINUT DZIENNIE:
Przeprowadzka do miejscowości pod Warszawą dała mi spokój, wyciszenie i nagle, zyskałam więcej czasu dla siebie.  Gdziekolwiek mieszkamy musimy zorganizować dla siebie przynajmniej pół godziny! Tylko dla siebie. Może to być spacer, kąpiel lub prysznic, pielęgnacja ciała, nałożenie ulubionej maseczki, przeczytanie ciekawego artykułu, kubek ulubionej kawy przy oknie. Cokolwiek co sprawia Ci przyjemność ZRÓB TO SAMA!

3. MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ:
Minimalizm jest na czasie i nie mówię tu tylko o projektowaniu wnętrz ale o podejściu do nas samych. Jesteśmy wzrokowcami i nie powinniśmy zaśmiecać swojego widnokręgu, wyrzućmy wszystko co nam nie służy, leży bez sensu od dłuższego czasu i tylko się kurzy. Ten stary sweterek już się nie przyda, a ta figurka w kącie czy jest Ci potrzebna? Wyrzuć to, zrób miejsce dla siebie!

4. RUSZAJ SIĘ! 
Sport to zdrowie i to jest bezsporne. Nie lubisz biegać? Idź na spacer, Nie lubisz aerobicu? Idź na zumbę. Są rózne formy spędzenia aktywnie czasu: rower, basen, spacery, Chodakowska.. Po prostu sie ruszaj. Moją zmorą od zawsze było bieganie, nie tylko ze względu na to, że mnie to męczy ale moje stawy sa w nie najlepszej formie po kontuzjach. Chodakowska to istny szatan ale walczę i z nią, ja jednak postawiłam na spacery z kijkami oraz skakankę. Zabieram Cię ze sobą !

5. ZORGANIZUJ SWOJE OBOWIĄZKI:
Najlepiej jak stworzysz swój własny notes i będziesz trzymała się zajęć w nich wpisanych. Organizacja własnego czasu wprowadzi porządek a codzienny chaos pójdzie w niepamięć. Osobiście w moim kalendarzu miałam dotychczas wszystko i nic, można znaleźć tam przepis na pyszne ciasto, adres fryzjerki, myśl która wpadła mi do głowy, numer konta bankowego. Postawiłam na organizację i zmieniłam kalendarz nie do poznania. Od jakiegoś czasu to kopalnia wiedzy i już się w nim nie gubię. Polecam!

6. NIE ODKŁADAJ CZEGOŚ NA PÓŹNIEJ:
Odwieczny problem, na szczęście nie tylko mój. W pracy staram się być poukładana jednak często zdarza mi się obudzić w sobie lenia. Rachunki płace od razu w momencie kiedy dostanę wypłatę, nie odkładam ich na potem, podobnie jest ze sprzątaniem, pracą w wizażu czy też w mojej korporacji. Systematyczność to podstawa organizacji swojego życia!

7. ZAPISUJ SWOJE ZŁOTE MYŚLI:
Wszędzie gdzie się da, na ścianie, na kartkach, w kalendarzu, w zeszycie. To jest coś co polecam każdemu, analizowanie własnych myśli po jakimś czasie da nam możliwość poznania siebie bliżej, przyjrzeniu się naszym błędom i wyciąganie wniosków. Ile razy po jakimś czasie uznawaliśmy, że to co powiedziałaś było głupie? bez sensu? To pomaga. Poza tym mogą stworzyć się z tego ładne wspomnienia na starsze lata.

8. SPRZĄTAJ NA BIEŻĄCO:
No cóż. Jak tu się zmusić do sprzątania kiedy za oknem takie piękne słońce? Poświęć 15 minut na poukładanie swoich ubrań a nie kładzenie ich na fotelu, łóżku czy innym meblu (moja zmora). Po każdym posiłku umyj blat, pozmywaj naczynia - niech nie tworzą historii w naszym zlewozmywaku. Rób pranie raz w tygodniu, raz a porządnie i nie czekaj aż ciuchy zaczną się wysypywać z kosza. Dzięki temu zaoszczędzisz sobie wysiłku w sobotni poranek, bo nie będziesz musiała robić GENERALNEGO porządku - a doskonale wiemy jak tego nie lubimy. I jeszcze jedno! Odkładaj wszystko na swoje miejsce!

9. POKOCHAJ ŻYCIE, UŚMIECHAJ SIĘ I PLANUJ:
Planuj przyszłą sobotę, wycieczkę rowerową, spotkanie ze znajomymi, wieczór z partnerem, remont, wakacje. Planowanie jest odzwierciedleniem naszych marzeń. Pewnych rzeczy nie da się zaplanować, to jasne, ale nie skazuj się od razu na porażkę. Łatwiej i przyjemniej żyję się z z myślą, że za dwa tygodnie wybiorę się na wycieczkę rowerową ze znajomymi, a za rok odwiedzę Maroko. Niesamowity ''motywator''. Dorzuć do tego uśmiech i gwarantuję sukces !

10. ŚPIJ DOBRZE:
Wysypiaj sie, staraj nie kłaść się za późno. Dobry sen to połowa sukcesu dzisiejszego dnia. Jesli nie dokończysz tego pisma dzisiaj, zrobisz to jutro ze świeżym umysłem - świat sie nie zawali. A film w telewizji? Będzie powtórka! Wieczór z winem przełóż na koniec tygodnia kiedy nie będziesz musiała wstawać wcześnie. Wszystko jest do zrobienia, wystarczy chcieć i ... DOBRZE SIĘ ZORGANIZOWAĆ




_____________________________________________________________________________
źródło: internet, pan google